Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lat zeszłych, też same drzewa, też same ławki, taż sama cukiernia, też same w niej chłopcy, nawet, kto wie, czy nie też same w niej ciastka, które ocalały jeszcze od zeszłego lata; za to zresztą, nie chcąc się narazić na protestacyę ich właściciela, nie zaręczam.
Jakże inny widok przedstawia odleglejszy ogród Botaniczny! Niemasz tu kurzu, o którego potłumienie napróżno prasa kuryerowa w niebogłosy co rok krzyczy; nie słychać zgiełku miejskiego; ogony damskie nie szeleszczą całemi setkami po żwirze; dym z papierosów nie gryzie w oczy; cisza tu większa, powietrze czystsze, zdrowsze; spokojniej jakoś, a lubo ozdobnie, bardziej przecież po wiejsku. Wieczorami, gdy cicha, ciepła noc letnia spada na ziemię, a księżyc, schodząc z jednych alei, wchodzi na drugie, gdy kwiaty i drzewa ronią woń silną, znajdziesz tu wypoczynek i ciszę dla strudzonych turkotem miejskim uszu i odetchnienie dla piersi, i naturę wdzięczną, i trochę poezyi, jeżeli jej jeszcze pragniesz, i trochę marzeń, jeżeli marzyć jeszcze chcesz i umiesz. Wówczas to wśród ciszy usłyszysz plusk fali, lub szelest fontanny w poblizkich Łazienkach; czasem przed tobą przesunie się jaka spóźniona — rozkochana para, wiodąc rozmowę w pół przyciszoną, w pół tajemniczą, a do ogólnego uroczystego nastroju sposobną; a czasem słowik zaświszcze, zakląska,