Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieszczęście, moje przypuszczenia nie sprawią, ażeby dym, napełniający dolną salę resursy, dlatego tylko był wonniejszym i mniej gryzącym, mniej pobudzającym do kichania i kaszlu, że wychodzi z dostojnych nozdrzy i ust członków komitetu resursy, których zresztą Towarzystwem braci śpiących ani mi się śniło nazywać. Z tem wszystkiem, otwartość nakazuje mi wyznać, że odpowiedź dostojnych członków, którzy zapytani: dlaczego palą? odrzekli uspokajając troskliwość pytających, że mogą palić, bo są już po kolacyi, — owo, że odpowiedź powyższą uważam za zbyt podmiotową, żeby nie powiedzieć: jednostronną.
Nie lubię, gdy ktoś we mnie wmawia (co przy moim zawodzie felietonowym trafia się dość często) rzeczy, których nigdy nie mówiłem i mówićbym się nie ośmielił. Inna jest rzecz myśleć, inna mówić. Gdyby ktoś naprzykład wmawiał we mnie na głos, że «Wit Stwosz», którego podobno niezadługo ujrzymy na scenie, nie jest takiem arcydziełem, za jakie sztukę tę ogłoszono, nie zabrałbym głosu w jej obronie, choćby dlatego, ażeby nie zostać w dyskusyi pobitym, jak mi się to już raz trafiło, gdym w pewnem towarzystwie walczył w obronie wyższości reżyseryi dzisiejszej nad dawniejszą. Nie ja, niech mnie Bóg broni! ale przeciwnik mój, a zarazem i zwycięzca twierdził, że dawna reżyserya da-