Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie powstawać do śmierci; przeciwko mistrzom — uderzamy się w piersi, mówiąc: mea culpa — nie powstawaliśmy dotąd nigdy i przyznajemy się, mówiąc jeszcze raz mea culpa, że z tego rodzaju zatwardziałością w grzechu niepodobna nam będzie się rozstać.
Że wreszcie w naszej poczciwej Warszawie co krok trzeba się chwytać za kieszeń, o to nie myślimy się spierać; przyznajemy również chętnie, że karnawałowe mrozy, mgły i odwilże najsilniej na epidemiczne szerzenie się kieszeniowych suchot wpływają. Istotnie czas karnawałowy jest dla kieszeni fatalny: klęska jednak uderza w nas na dobre dopiero wtenczas, kiedy zaczyna się bawić miłosierdzie. Niemasz wyrazów, przejmujących większą trwogą ojców i mężów, niż dwa te maleńkie wyrazy: bawiące się miłosierdzie. Bal na dobroczynność! — jakże tu żonom odmówić; bal matek chrześcijańskich — jakże tu wymagać, aby córki chrześcijańskie nie wyhasały się na takiem zebraniu; bal na szpital dziecinny — czy to bilety takie drogie? Ee! Ee! dzieciństwo: wcale nie drogie! Żywe obrazy: oj! oj! już były tyle razy. Hola! hola! Wreszcie i nie żal wydać pieniędzy, gdy cel piękny i ludzki, a choćby i było żal, nie podobna odmówić. Gdyby to bilety były sprzedawane w kasach, no, to można nie pójść; ale rozprzedają się zupełnie inaczej. Przychodzi kuzynek domu,