Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 48.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kubala też pod wpływem przedmiotu znajduje prawdziwe natchnienie i z historyka staje się malarzem. Słowa jego nabierają barw i plastyki. Zamiast czytać o oblężeniu, widzimy je, jakby świadkowie naoczni. Jest w tej obronie jakieś tragiczne prostactwo, podnoszące do wysokiego stopnia realność wrażeń, jakie sprawia każdy opis. Oto dziewięć tysięcy ludzi zamyka się pod Zbarażem, by stawić czoło Chmielnickiemu. Ludzie ci nie mają żadnej nadziei zwycięstwa, lub choćby ocalenia. Wodzowie wiedzą, że oni sami i ich wojsko muszą zginąć; chodzi więc o to tylko, by jak najdłużej zatrzymać na sobie nawałę i dać czas Rzeczypospolitej do zebrania wojsk do dalszej wojny. Obóz zbaraski jest po prostu straconą redutą, ale lwy, wychowane w tradycyach Kircholmu i Chocimia, nie lękają się śmierci — i nie mierzą nawet niebezpieczeństwa. Oto tydzień, dwa, trzy będą walczyli dzień i noc, a potem umrą. Nic nad to prostszego. Stary żołnierz, stojąc w obozie przy koniu, czeka spokojnie rozkazów żelaznego księcia Jeremiego i wytęża wzrok w pomrokę nocy, czekając chwili, w której rozhukane morze nadpłynie. Chwila nakoniec zbliża się. Posłuchajmy, jak opisuje ją p. Kubala:
»Z zachodem słońca ujrzano w kilku miejscach na horyzoncie czarne chmury, które w kierunku Zbaraża sunęły. Wieczorny zmrok