i piękny frazes, to jedna z takich postaci, która usłyszawszy np. śpiewy pod krzyżem, wychodzi na przód sceny, wznosi oczy, ręce do góry i poczyna mówić aktorskim gardłowym głosem: »Jakże cudnie! jakże wzniosłe brzmi ten głos prostaczków, wznoszący się ku niebu! O wiosko moja« i t. d. Niema w tem wszystkiem nic realnego, choćbyśmy nawet część przesady zwalili na barki aktorów. W melodramacie, w sztuce przeznaczonej dla niższych warstw, gdzie chodzi o efekta nadzwyczaj wyraziste i jaskrawe, takie figury są może potrzebne i dadzą się usprawiedliwić, ale »Czartowska Ława« jest czemś lepszem, i autor może się zamierzyć na coś lepszego niż melodramat. Zdanie to opieram na innych postaciach i na takich właśnie, które ze sfery ludowej nie wychodzą. W nich dopiero objawia się dar spostrzegawczy i talent autora. Domin, Grzela — ten drugi parobczak, który w każdej okoliczności życia ma gotową piosenkę, dalej wójt i jego baba »Reina« — dalej stara dziewka, z której podrwiwają parobcy, to więcej niż portrety — to skończone typy. Jest w nich cały świat chłopski z jego wyobrażeniami, humorem, poezyą, rozsądkiem i zabobonami, dzielnością i safandulstwem. Ten wójt, który ma na ustach co chwila: »moja Reina« i który dzwoniąc pieczątką w półkwaterek wzywa do porzóndku dziennygo sam jeden zbawiłby sztukę. W scenie owej, w której gromada naradza się
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/151
Wygląd