Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 13.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  111  —

Pytania krzyżują się i padają jak race, a chłop rzuca czapkę do góry.
— Nasz pan wybrany!
Pani siada nagle na ławce i przyciska ręką falujące piersi.
— Wiwat! wiwat! — krzyczą sąsiedzi. — Wiwat!
Służba wypada z kuchni. — »Wiwat! Pobite Niemcy! Niech żyje poseł! I pani posłowa!«
— A proboszcz? — pyta ktoś.
— Zaraz tu będzie — odpowiada włódarz: — jeszcze reszty obliczają...
— Obiad dawać! — woła pan poseł.
— Wiwat! — powtarzają inni.
Wchodzą znów wszyscy z ganku do sali. Powinszowania panu i pani płyną już spokojniej, sama pani tylko nie umie pohamować radości i bez względów na świadków rzuca mężowi ręce na szyję. Ale nie biorą jej tego za złe; owszem, rozczulenie ogarnia wszystkich.
— No, jeszcze żyjemy! — mówi sąsiad z Mizerowa.
Tymczasem przed gankiem rozlega się turkot, i do sali wchodzi ksiądz proboszcz, a z nim stary Maciej z Pognębina.