ponieważ twarz boli go mocno, więc krzywi się zarazem i naprawdę jest straszny. Jé za to z apetytem homerycznego bohatéra. Kiszki grochowe i kufle piwa znikają w jego ustach jak w czeluści. Dają mu cygara, fenigi: bierze to wszystko.
— Dobry jakiś naród te Niemiaszki — mówi do Wojtka, a po chwili dodaje — a widzisz, że Francuzów pobili!
Ale sceptyczny Wojtek rzuca cień na jego wesołość. Wojtek wróży jak Kassandra:
— Francuzy zawdy naprzód dają się pobić, żeby zbałamucić, a potém jak się wezmą, aż wióry lecą.
Wojtek nie wie o tém, że zdanie jego podziela większa część Europy, a jeszcze mniéj o tém, że cała Europa myli się z nim razem.
Jadą daléj. Wszystkie domy jak okiem sięgnąć, pokryte chorągwiami. Na niektórych stacyach zatrzymują się dłużéj, bo wszędy pełno pociągów. Wojsko ze wszystkich stron Niemiec spieszy wzmocnić zwycięzkich współbraci. Pociągi poubierane w zielone wieńce. Ułani zatykają na lance bukiety kwiatów, darowywane im po drodze. Między temi ułanami większość także Polaków. Nieraz słychać z wagonu do wagonu rozmowy i nawoływania:
— Jak się mata chłopcy! a gdzie Pan Bóg prowadzi?
Czasem z przelatującego po sąsiednich relsach pociągu zaleci znajoma piosenka:
Z tamtéj strony Sandomierza
Mówi panna do żołnierza....
A wtedy Bartek i jego kamraci podchwytują w lot: