Strona:Pisarze polscy.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy. Gorzej — nie umie nieraz dać się kochać. Więc poeta powstaje z klęczek i na dalszą samotną wędrówkę bierze z sobą uczucie zawodu — lub przesytu. Niespełnione marzenie wykrzywia za nim szyderczą twarz, lub pamięć powszedniej rozkoszy, mimo przepychu białej nagości, zniechęceniem przejmuje mu duszę.
Czem jest szczęście? Nie jest ani rozkoszą, ani nasyceniem, ani pożądaniem, ani zwycięstwem... Nie jest rzeczywistością, bo może wieczność całą być marzeniem, nie jest marzeniem, bo musi choć chwilę jedną wcielić się w życie... Może być tak wielkie, że dusza, która światy w sobie mieści, objąć go nie zdoła; może być tak drobne, że w zakątku się kryje, a skoro zginie, nadaremnie świat cały przebiegać a szukać. Jest zbyteczne, bo można lata przeżyć, nie czując, iż go nie niema przy nas; jest niezbędne, jak ogień i światło, bo lepiej żyć i położyć, niż bez niego się obejść.
Żyć bez szczęścia nie byłoby tak trudno, gdyby szczęście nie było pięknością, gdyby nie było taką samą harmonią wewnętrznego życia, jak piękno jest harmonią zewnętrznego świata. Im silniejsze jest poczucie i pożądanie piękna, tym gwałtowniejszą żądza i tęsknota szczęścia. Świadomość własnej niedoli, gdy zmysły zewsząd naokół wchłaniają piękno, jest bezustannym rozdźwiękiem, jest niemocą zharmonizowania się z pięknem, jest więc świadomością własnej brzydoty. I przekleństwo to ciąży na duszy więcej niż inne spragnionej piękna; więc odwraca się od siebie z obrzydzeniem, bryzga cyniczną ironią, lub bezmyślnie daje się kołysać