Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmierci, w szatach przez siebie uszytych na uroczystość weselną.
Biedna moja znękana głowa opadła na piersi starej przyjaciółki. Głaskała mnie i pieściła, jak się smutne pieści dzieci; jak mnie w minionej przeszłości, pocieszała i pieściła. Oboje zapomnieliśmy, że już dojrzałym, poważnym jestem człowiekiem. Doznawałem uczucia ulgi, gdym spoczywał u jej dobrodusznej piersi a koił się mój smutek, w czasie gdy ona szeptała:
„Ulgą dla ciebie powinna być myśl, że sama leżeć nie będzie, że spocznie przy twojej matce. Obie będą o tobie dużo i serdecznie mówiły a gdy ci się jakieś ciężkie przytrafi nieszczęście, lub zły los padnie w udziale, uczujesz spływającą i otaczającą cię pociechę“.
Proboszcz, silna kościoła podpora, opiekun nieświadomego miasta, przystąpił do Małgosi trumny. Surowo a wywiadowczo spojrzał na zgromadzenie, ale, jakgdyby zrozumiał, że tutaj nad trumną młodej dziewczyny, w obecności starych, płaczących kobiet, ciężko dotkniętego przybysza — powaga stanie się świętokradztwem, po twarzy jego przeszedł cień litości a gdy mówić zaczął, drżał mu głos:
„Nie znałem tej młodej dziewczyny, powołanej przez Najwyższego w chwili, gdy się zdawało, że padło jej w udziale największe ziemskie szczęście. Ale opowiadano mi o niej dużo pięknego i dobrego. Zdaje mi się, że na własnych, samotnych, wysoko położonych drogach znalazła i zawarła Spokój