Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pochód zatrzymuje się przed pawilonem, rozbudzonym przez wiosnę, z zimowego letargu. Przez całą zimę, jeden jedyny gościł tu wędrowiec.
„Wychylmy kielichy! za wiosnę i życie! za życie i radość“!
„Dzieci, czego nie zjecie rzućcie wróblom. Nie zapominajcie o zimowych ptaszkach, gdy nadeszła wiosna“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Weseli mieszczanie podążają za wiosną, dalej w las.
„Jaka tu cudna rozchodzi się woń świeżej ziemi i sosen! Ale nie wchodźcie w trawę! padało w nocy“.
„Tak, muszę wejść w trawę, bo niebieskie widzę anemony. A tam białe! ileż ich jest, gdy się dobrze szuka“!
„Widzisz na bukach te wielkie pąki! wierzaj mi, rozwiną się jeszcze przed majem, jeśli dalej tak pięknie będzie“.
„Z pewnością, Zapytaj się ptaków, te tryumfują, wiedzą co będzie“.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Wiosna rozpostarła się zwycięzko na grzbiecie góry a weseli ludzie wykrzykują radośnie:
„Aż dotąd dosięgła! Wał pokryty zieloną trawką a skrzydła wiatraku jaśnieją w słońcu, jak złoto. W ogrodzie młynarza drzewa puszczają pącz-