Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szą nas w odległą przeszłość. Najczęściej wędrujemy po starej szkolnej ulicy wężykowato spadzistej, ciągnącej się między staremi, walącemi się chatkami a tak wązkiej, że w gęsiego iść musimy. Albo udajemy się na otwartą, szeroką szosę, gdzie buja wzrok po dalekich przestrzeniach a myśli snują marzenia przyszłości. Ożywieni, rozgrzani, zarumienieni zimnem powietrzem, powracamy do naszych zajęć. Ja do książki, Małgosia do wyprawy.
Stoją jeszcze skrzynie z płótnem, stołowizną, różnemi tkaninami, starannie i z trudem nagromadzone przez matkę.
Małgosia chce własną pracą przyczynić się do uszycia wyprawy; pragnie, by powleczenie przez nią było uszyte i wyhaftowane.
Maszyna turkocze dzień cały, wieczorem pilna miga igiełka a ja często przeszkadzam pracy, całując strudzone rączki.
Pewnego wieczoru zaciekawiły i zadziwiły mnie niezmiernie, małe kawałeczki płótna porozkładane na stole. Małgosia widzi me ździwienie, uśmiecha się filuternie. Nareszcie nie mogę powstrzymać ciekawości, zapytuję dla którego z nas przeznacza te dziecinne stroje.
„Ani dla ciebie, ani dla mnie, są to koszulki dla naszego pierworodnego“.
Pół żartem, pół seryo rzekłem:
„Dziecko moje, życzę ci, by się nie rozchwiały twe zanadto pewne nadzieje. Zresztą, później by-