Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wałem język wiatrowi — a ze strachu płakałem, gdy niańka, nie bacząc na przyzwoitość, zmuszała mnie do załatwienia małej potrzeby u stóp surowego generała.
Przedewszystkiem sprawia mi ogromną przyjemność zajęcie się Małgosi dziećmi. Z blaskiem w oczach ściga ich miłe a niezgrabne swawole, cieszy się ich śmiechem i szczebiotem, raduje ją nawet głośny ich krzyk. Najbardziej lubi maleństwa w wózkach, spoglądające na świat ździwionemi, wielkiemi oczętami. Widzieliśmy dzisiaj matkę, karmiącą takie maleństwo swa białą piersią — niemowlę wpijało się w nią rączętami i spragnionemi usteczkami. Małgosia przyglądała się z uwielbieniem a gdyśmy nareszcie odeszli, widziałem łzy w jej oczach.
....Rozmawialiśmy potem o jej miłości dla dzieci. Mówiła: „Najgorętszem mojem życzeniem dużo, dużo mieć dzieci, zamieszkać na wiatrakowej górce, gdzie tyle miejsca do zabawy. Nie mogę wyobrazić sobie małżeństwa, nawet z miłości — bez dzieci.
Czyż może być coś piękniejszego dla kobiety jak z ukochanym mężem tworzyć rodzinę? Czyż można wyobrazić sobie coś wznioślejszego nad słodką nazwę matki? Czuć i wiedzieć, że się nie żyje bez celu, że jest ktoś na świecie, któremu niezbędni jesteśmy. Mój mąż nie traciłby nic na serdeczności, dzieciom okazywanej. Jako ich ojca, kochałabym go podwójnie; ponieważ wszystko tak odczuwam,