Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
I.
Dnia 5 czerwca.

Mam zatem opuścić stolicę. Piętnaście lat byłem do niej przykuty — a ona, podstępna zalotnica, wmówiła we mnie, że żyć nie mógłbym bez jej trującego, wonnego powietrza, bez jej zmysłowych podrażnień, bez jej wyczerpujących wstrząśnień, bez jej przesubtelnionych wygód. Ugrzązłem w jej przędzy, złożonej z tysiąca pochwytujących nitek — i sądziłem, że omotały mię na wieki. Właściwie i mnie się zdawało, że stolica bezemnie żyć nie będzie mogła. Czyż i ja z biegiem czasu nie stałem się sprężynką tej wielkiej maszyny, uważającej wszystko za cząstkę siebie samej? Brałem udział w różnobarwnem, mieniącem się życiu — raz w świąteczne, raz w żałobne przyodziany szaty. Dawałem swój głos przy rozwiązywaniu kwestyi życiowych, bywałem poszukiwanym i pytanym, bywałem pomocnikiem i doradcą, przyjacielem, na którym polegać można, wrogiem, którego przeoczyć nie wolno. Ach, jakże często męczyło mnie to wszystko!