Strona:Piotr Nansen - Spokój Boży.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

la na horyzoncie szczyt Wiatrakowej Góry a ponad nim, jeszcze wyżej wiatrak, czarny krzyż na białem tle.
Tak znikło niepowrotnie stare miasto, a ja wracam tam, zkąd przybyłem, do dawnych przyjaciół i dawnych wrogów.
Czy minął ten rok bez śladu i czy znikł, jak czarodziejska baśń, po której zapada kurtyna?
Z pewnością nie. Przyniósł mi Treuga Dei, przyniósł to, za czem cała jęczy ziemia: „Spokój Boży“, ów Spokój, którego użyczali sobie wzajemnie nasi pełni wojowniczości przodkowie, ów Spokój oświetlający duszę i uszlachetniający wolę. Powracam tam, zkąd przybyłem, ale nie powracam tym samym. Posiadam to, na czem mi dotychczas zbywało — szlachetną, pewną wskazówkę na drogę życia: „Małgosi pamięć“. Przyjaciele przyjmą mię może z politowaniem i wzruszeniem ramion — a wrogowie prześlą ironiczny uśmiech. Dowiedzą się jednak, że nie mają powodu, ani się z czego cieszyć, ani nad czem litować. „Boży Spokój“, który się mej dotknął duszy, żadnej nie wymagał zmiany; morski znak, mego życia w innym nie poprowadzi kierunku. Ale z większą jeszcze pewnością stąpać będę po prostej drodze.
Na łożu śmierci robiłaś sobie wyrzuty, że umierasz, jako dziewica w mych ramionach. Nie wątpiłem nigdy w twą dla mnie miłość i wiarę. Dlamnie pozostałabyś zawsze tą samą, czy jako narzeczona, czy żona. Wiem też, że największą byłoby dla mnie