Strona:Piotr Nansen - Próba ogniowa.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dobrze — pomyślałem — jeżeli sam tego chcesz, popróbujemy!... Zobaczymy, kto zwycięży!..
— Do widzenia! — szepnąłem — i ruszyłem naprzód zdobywać laury!...
Schody trzeszczały po każdym stąpnięciu, a gdy znalazłem się na piętrze, jeszcze dochodził mnie śmiech przyjaciela.
Po chwili znalazłem się pode drzwiami pani Y. i otworzyłem je.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pół godziny oczekiwał na mnie przyjaciel. Zastałem go na werendzie jeszcze więcej bladego i pijanego niż poprzednio.
— Już z powrotem?... odezwał się wesoło i podniósł kieliszek.
No, jak cię przyjęła?...
— Przypominasz sobie naszą umowę?
— Naturalnie!...
— Wymagasz jej dotrzymania?
— Bezwarunkowo. A więc jak ci poszło?
— Tak jak przewidywałem. Ona jest tak poczciwą; nie chciała dopuścić do żadnego skandalu.
— Nie stawiała ci trudności?... Nie opierała się?
— Najpierw pytała się gdzie jesteś. Zdawało jej że słyszała twój śmiech na schodach; przysięgłem że się myliła. Zapewniłem ją, żeś podpił zawiele i zmuszony byłem do łóżka cię położyć. Potem... pogodziła się z losem. Wreszcie...
— Wreszcie?!..
— Ty sam, tak gorąco mnie prosiłeś...
Padł na krzesło bezwładnie i począł coś majaczyć...
Po chwili odezwał się: