Strona:Piołuny.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Długo w zaroślach pod kolumną białą,
Zwoływał swoich pieśnią grobów śmiałą!...
I strzelił jasny miesiąc między drzewa,
Ku niemu najprzód matki cień powiewa,
Srebrny i biały — i cały świetlany
W łez jego perły, z których ślepł, odziany!
I stary ojciec z brodą jak śnieg białą,
Z sercem, co mu za synem — skamieniało!
I mała, wcześnie stracona siostrzyczka
Spływa z nad mogił — skrzydlata różyczka;
I z nad strumienia co szumiał cmętarzem
Drzał cień dziewicy, cichéj, jasnowłoséj,
Którą zaślubił przed serca ołtarzem —
Pod stopy kwiaty cisnął biednéj boséj
I z dali przywiał przyjaciel młodości
Którego nazwał, duszą swojéj duszy,
I w kolo druhów… domowych, w miłości
Wstawały cienie, co strónę poruszy — —
On na nie patrzył i milczał — akkordy
Coraz ogromniéj rosły, olbrzymiały;
Wreszcie w nich boje, pożogi i mordy,
Wichry Sybirów, chór kopalń zabrzmiały!...
I cień olbrzymi z dłoniami rannémi,
Z przygwożdżonemi stopy wstał jak chmura,
Ciernie na skroni miał, i gwiazdę która
Wiodła — bo z óczmi był wypłakanémi…
Lecz w śnieżnym ręku z świtami zarania
Dzierżył już palmę świętą zmartwychwstania!