Strona:Pilot św. Teresy.djvu/007

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

morze, lasy, dalekie góry, niezbadane dotychczas i pełne tajemnic. Jest cisza.
A nagle rozlega się komenda:
— Garde à vous![1]
I komendant Benoist przemawia:
— Ojcze Bourjade! My, marynarze floty francuskiej, przyszliśmy oddać ci cześć.
Jesteśmy głęboko wzruszeni.
Za spełniony przez ciebie obowiązek Francja cię wynagrodziła, ale ty porzuciłeś wszystko i przybyłeś do tego kraju, aby się poświęcić pracy pokoju. Padłeś na tem nowem polu chwały.
W imieniu Francji, armji, mych oficerów i marynarzy wyrażam ci podziw i oddaję ci cześć. „Aldebaranowi“ zależało na tem, aby złożyć ci hołd.
Peyriller, biograf o. Bourjade'a, dodaje:

„W kilka godzin później „Aldebaran“ odpłynął na zachód ku dalekiej Francji. Biały statek, na którym lśniły barwy Francji, zagłębił się w morzu, ciemniejącem pod wieczór. W krótkim czasie na jaśniejszym nieco skraju horyzontu nie było już widać nic, prócz słupa dymu, przypominającego słup dymu, jaki się unosił z miejsca, w którem spadł zapalony

  1. Po francusku: Baczność!