Przejdź do zawartości

Strona:Pietro Aretino - Jak Nanna córeczkę swą Pippę na kurtyzanę kształciła.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kto w pięty smalił. Pozwalę się ogolić, jak błazny i skórę ze siebie oddadzą, jeśli będziesz się umiała zabrać do nich.
PIPPA: Takich mi właśnie potrzeba!
NANNA: Otóż to! A teraz jazda do Neapolu!!
PIPPA: Nie mówcie o Neapolitańczykach, ciągoty mnie biorą na samo ich wspomnienie.
NANNA: Nie bądź taka pochopna, mała kobietko! Na honor, ci Neapolitańczycy mobą sen z oczu spędzić, ale tylko tej, która z rzadka z nimi rozkoszy zażywa, a zażywając jej, właśnie nic lepszego pod ręką niema. Ich pyszałkostwo przechodzi wszelkie granice!
Mówisz im o koniach — oni mają najlepsze hiszpańskie — o szatach, — w kufrach i skrzyniach pomieścić ich nie mogą, pieniędzy, jak lodu, a wszystkie krajowe piękności usychają z tęsknoty za nimi.
Gdy upuścisz chustkę, lub rękawiczkę, podniosą ją z porównaniami tak pełnemi galanterji, że takich nawet na dworze w Capui nie usłyszysz: tak to tak, moja droga!
PIPPA: Zabawni muszą być ci filuci!
NANNA: Znałam kiedyś takiego morowego draba z ich kraju, co się zwał Giovanni Agnese. Złościłam go zawsze, naśladując jego mowę (bo gestów jego sam kat nie umiałby naśladować!) Jeden Genueńczyk, który często bywał przytem, mało