Strona:Pielgrzym.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXI.

Oto rad jestem... Choć mi w sercu luto.
Wczoraj mi skonał Brat cichy na ręku.
Mogiłę w rzewność fijołków osuto,
I w łzy konwalij, w żałobę — bez jęku;
Nie przyozdobi głazu mistrza dłóto,
By rycernemu niósł świadectwo wnęku.
Jam długo myślał, cobym dał mogile,
Co najdroższego — za ukrzepień tyle? —


XXII.

Dałem — cóż? jeden badylek cierniowy:
Drugi — do swego przycisnąłem serca.
Jeden niech kwitnie majem wkoło głowy;
Drugi — niech kolce w pierś pustynną wwierca.
Alem próżnemi nie żegnał Cię słowy:
Słowo — dźwięk płony! niewolny oszczerca...
Ciebie, chcąc bratem być w Dobru jedynem,
Cierpliwym, cichym chciałem uczcić czynem.


XXIII.

Nibym był lepszy dzisiaj, niźli wczora;
O jedną miłość niebiosom wdzięczniejszy.
Nibym prostotę ora et labora
Przyjął do serca: że się złość umniejszy,
Gdy milczeń złotych wzejdzie we mnie pora,
Wierzyłem... i że wstanie dzień jutrzejszy
Dla żniw błękitnych, gdy w ciszy posieję
Czynów bezgłośnych pokorną nadzieję.