Strona:Pielgrzym.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXIV.

„Gdym w trwodze myślał, jakże to być może?...
Przeczby sam Dobry Bóg mię brał od ciebie?!
Wstaje przede mną nieskończone zorze,
A w wysokościach, na obłocznym źlebie,
Ujrzę znów... Tochnę z sobą! wielki Boże,
Dziwniem rozkwitał na wieczności glebie...
I byłem szczęsny, jak kwiat... skrzydełkami
Witałem radość, co po sercu gra mi...“


XXV.

„Ach! wszystko grało!... z niebiosów obłoki,
Polatujące w bezkres białą rzeszą,
Wydobywają ton słodki, głęboki,
Którym się wszystkie złote gwiazdy cieszą...
Z gwiazd wybuchają pieśni, jak potoki,
I w nieskończoność modrej głębi śpieszą...
Na gwieździe każdej władnie Duch zbawiony,
W tajemnic Pańskich pełnię zapatrzony.“


XXVI.

„Postrzegłem nagle dwa światła koliska,
Tak rozjaśnione, takie rozśpiewane,
Że każde, jako gwiazd tysiąc połyska,
Jak harf miljony gra... „Chwilę przystanę,
Byś onym lśnieniom przypatrzył się zbliska“ —
Rzekła: „Rozpoznaj te duchy zbratane!“
Ty!! i nasz Biskup, ojcze!... dwie potęgi!
Drużne, wplecione w wiecznych świateł kręgi!“