Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A z owej niefortunnej wycieczki mojej do Vedbaeck obecnie już się śmieję. Mój Boże! Jakąż męczennicę zrobiłam wtedy z siebie... Albowiem poza wszystkiem nie miałam grosza w kieszeni, musiałam szwendać się głodna, podczas gdy on — oczywiście — opływał w najdroższe przysmaki...

Sorő, 20 lipca.

Tysiącem wspomnień mego dzieciństwa powiało tu na mnie z każdego zakątka. Tu swawoliliśmy z Erykiem podczas wakacyj, jeździliśmy łodzią po jeziorze, wiosłując razem, biegaliśmy do lasu na połów ptaków. Stoi tu jeszcze stary dąb, który taką grozą napełniał moją dziecięcą fantazję, a jednocześnie pociągał mnie tak magicznie. Stare, dziwnie koślawe drzewo, którego gałęzie niby zwichnięte członki olbrzyma wyciągają się ku ziemi, a korona daje schronienie całej chmarze chciwych proletariuszy powietrza, nędznie opierzonych, zawsze niezadowolonych, wiecznie skrzeczących wron.
Tutaj właśnie Eryk dokonał śmiałego czynu, który zbudził równocześnie mój przestrach i podziw. Pewnego dnia, gdyśmy tam przyszli, zastaliśmy armję wron w szalonym zamęcie. Z ordynarnym, złośliwym, namiętnym