Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 2.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ściana porusza się od rojowiska zwierzątek; wychodziły jedno po drugiem ze szpary i tworzyły długą karawanę na ścianie w kierunku komody. Nie! — zrobiłam odkrycie: nie wychodziły one tylko z kąta pokoju; wszędzie, ze wszystkich dziur tapety jawiły się gromadnie, wypełzały masowo ze wszystkich szpar między deskami podłogi!
Nie ważyłam się już poruszyć — nie śmiałam zabić żadnego z tych stworzeń, które wydawały mi się robactwem, powstałem ze zgnilizny grobu. Czułam w głowie zawrót, miganie w oczach. Oczekiwałam okropnej chwili, gdy dosięgnąwszy komody, zaatakują mnie stamtąd. Już wyciągały swoje tysiączne żwawe nóżki, aby wedrzeć się na firankę, otaczającą moje toaletowe zwierciadło. Przypatrywałam się w naprężeniu nerwów tym usiłowaniom. Wtem poczułam, że coś śliskiego, zimnego musnęło mnie w rękę, która nieruchomo spoczywała na komodzie. Z głośnym krzykiem zrzuciłam żyjątko z ręki i spostrzegłam zaraz, że inny rój napastuje komodę od podłogi, wdziera się na nią kolumnami. By łam w owej chwili poprostu szalona.
„Oto robactwo cmentarne przyszło po swoją zdobycz! przeleciała mi myśl przez