Strona:Peter Nansen - Niebezpieczna miłość T. 1.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poco? Jakąż pan będzie miał z tego przyjemność?
— Czy pani w istocie uważa, że moje żądanie jest tak przesadnie wielkie?... A więc... pozwala pani? — wyciągnął rękę do mego welonu.
— Nie, nie... proszę być przyzwoitym!
Popędziłam wzdłuż kraty parkowej. On tuż za mną. Nikt z nas nie przemówił słowa. Wreszcie odezwałam się — szliśmy znów pokojowo obok siebie:
— Spójrz pan! jaki piękny jest ten park ze swemi oszronionemi drzewami. Istny ogród z bajki!
— O, tak!
Drzewa w szronie, ogród z bajki i wszystkie te rzeczy poetyczne były mu jawnie całkiem obojętne; pomyślałam sobie: położenie staje się nieznośnem; jest równie głupi i niemożliwy, jak Eryk.
Naraz przystanął i rzekł:
— Przyjmij wdzięczny hołd ode mnie, łaskawa pani, i bądź zdrowa!
— A więc pan nie zechce spełnić mego życzenia?
Wyprostował się przede mną — i wpatrywał się we mnie długo, nieskończenie długo tem, jak mi się zdawało, przedziwnie chłod-