Strona:Petöfi - Janosz Witeź.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Dość na raz tych godów!” nasz Witeż zawoła,
Z krwi otarł szablicę i otarł pot z czoła;
Potrzeba mi spocząć, noc prześpię na ławie,
By sił mi w jutrzejszéj nie zbrakło rozprawie.”

Jak rzecze tak czyni. Nazajutrz o świcie
Pod drugą mknie bramę. Wykuta w granicie:
Tu stoją na straży trzy lwiska straszliwe,
W kły dzwonią, zjeżyły pazury i grzywę.

Zakasał rękawy, szablicą połyska,
Wnet piana im kłębem potoczy się z pyska;
Zacięcież się bronią, trwa długo bój wściekły,
Aż krwawe im strugi z pod serca pociekły.

Podniecon zwycięztwem nie spoczął jak wczora,
Na nowe zapasy chęć wiedzie go skora;
Nie prędkoż to słonko utonie w pomroczy,
Do trzeciéj téż bramy piorunem poskoczy.

Oj dziwy tu, dziwy! ratunku, mój Boże!
Krew zcierpła mu w żyłach, tchu złapać nie może:
Tu czuwa smok-olbrzym — nie żartuj z tą wartą,
Schłonąłby sześć wołów paszczęką rozwartą.

Z Janosza zuch dzielny, wykręci się wszędzie,
Bo nigdy mężnemu na szczęściu nie zbędzie;
Powalił kudłacze, ze smokiem rzecz djabła,
Na niego nie starczy ni dzida ni szabla.

Rozdziawił smok paszczę od ucha do ucha,
Wyciągnie łeb straszny, dym z gardła mu bucha;
Krok ledwie Janosza od smoka już dzieli:
Poskoczył jak z procy w głąb smoczéj gardzieli.

Domacał się serca, podsłuchał gdzie biło,
Tam szablę po głownię z olbrzymią pchnie siłą;
Smok runął jak długi, w straszliwe kły zgrzyta,
I umilkł: już po nim... wyciągnął kopyta.

Oj długo się Janosz, oj ciężko szamocze,
Nim w górę przez żebra przewiercił się smocze;
Lecz wybrnął zwycięzko: do jutra nie czeka,
Przez bramę kraj Tundrów zobaczył z daleka.