ruszyć z miejsca i ręce rozczapierzyć pomstliwie... Ależ, to przecież nie on, to don Matheo... Aż osłupiała ze zdumienia. Tuż za jego plecyma korowód obnażonych murzynek chwyta się wokoło za dłonie i rozpoczyna dziki taniec. Ktoś bije w bęben, jakiś instrument rozdziera się wrzaskliwie... Nikt nie uważa na uzębioną paszczę czołgającego się rekina, ani pazury ryczącego niedźwiedzia... Struchlała jeszcze bardziej, kiedy pojawił się pan konsul, wiodąc za rączkę rozbawioną Irusię... Chce teraz krzyczeć, aby co prędzej zawrócono, że grozi im nieszczęście! Nie może jednak ust otworzyć i tylko coś mamrota, czego oni nie słyszą. Boże, jeszcze krok dalej a potwór ich rozerwie, albo przywali zimnym cielskiem! Nie, to przecież nie Irusia, to jakiś krasnoludek z siwą brodą sięgającą mu do pasa i w stożkowatej czapce z dzwoneczkami... O, jest ich więcej, niektórzy mają parasole z muchomorów, strojne w korale jarzębiny i idą po maleńku, na obie strony kiwając się pociesznie... Przewodzi im, że aż dziw bierze skąd? — suchy pomarszczony baca, Bartuś Tatar... Krótką fajeczkę trzyma w ustach, na którą spada nos jak szpon i gra im na gęśliczkach. Idą tak za nim, aż... wszakże to nie są krasnoludki, jeno owce, mały kierdelek owiec... Bartuś co przegra, to zaśpiewa, a echo rozlega się po lesie i leci w dal, ku skalnym ścianom. Bardzo to pięknie wyglądało, że ani nie miała kiedy zauważyć, jak rozplątane ciało rekina i niedźwiedzia przeistoczyło się w jakiegoś jaszczura o kilku przerażających głowach, z których srożyły się rozwidlone na końcach i syczące jęzory... Już gdzieś widziała na obrazku takiego przeraźliwego smoka, jak wypełzał z mrocznej górskiej pieczary. Nim się spostrzegła, smok podniósł w górę na długich
Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/170
Wygląd