Przejdź do zawartości

Strona:Paweł Staśko - Serce na śniegu.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oddał jej uścisk i coraz bardziej ściskało mu się serce. Jeszcze jej coś objaśniał, coś szeptał, o coś prosił. Czy dotrzymają swych przyrzeczeń, zali ta złota przędza nie rozwieje się w złudę?
Ziemia ubrana w godowe szaty słońca, witała szczęśliwy powrót swego morskiego wysłannika, siwą, rozrzewnioną tułaczkę i jej, nieznaną sobie, lecz jakże piękną córkę...
Witała wszystkich niby troskliwa macierz dumna z swych dzieci i całym sercem im oddana, błogosławiąca.
Opuszczono pomosty i ruch się wszczął wokoło, żywy, pełen głosów i słońca...

X

Minęło lato i piękna, złota jesień weszła przez skalne wrota na Podhale.
Srebrne pajęcze nici snuły się po dolinie Cichej Polany, oplatając swą jedwabistą przędzą gałęzie krzewin i rżysk, pożółkłych lip otaczających wieńcem modrzewiowy kościołek, a wreszcie zręby okazałej budowli, która przed kilku tygodniami dźwignęła się z przyciesi na Obrochtówce.
Właściwie była to jednopiętrowa willa, zbudowana na miejscu walącej się już chaty, drewniana i mile uderzająca oczy swym zakopiańskim stylem. Wykończono ją właśnie, aby jeszcze przed zimą oddać ją do użytku „Hamerykankom“, jak nazywano Obrochtową wraz z córką.
Cicha Polana dawno nie przeżywała takiego poruszenia jak ubiegłego lata, kiedy najniespodziewaniej przyjechała z za morza wdowa i córka po Michale Obrochcie o którym we wsi przepadła