Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nando, przyjacielu — zaczął Kosija znowu — czybyś nie wolał raczej zaniechać tej całej sprawy? Czas pouczy cię pewniej od wszelkiej próby, czy ukochana twoja jest ci wierną.
— Oho! Myślisz zapewne, że się obawiam, iż mógłbyś mię współubiedz? — zaśmiał się i zapukał mocno do drzwi.
Tamila otworzył. Obaj weszli do izby przyjęć, w której zastali matkę i córkę. Matka, pełna godności niewiasta, była sparaliżowaną i siedziała w wielkim indyjskim fotelu trzcinowym.
Nieco pośpiesznie udzielił Nanda swej narzeczonej wiadomości, że już nazajutrz musi na dłuższy czas wyjechać. Obecność Kosiji zdawała mu się przyjemną, ponieważ ustrzegła go od pierwszych wybuchów zdumienia. Zgodnie z etykietą, przysłuchiwała się Punna w milczeniu. Tylko lekkie „Och!“ wydarło się z jej ust.
Po chwili wyszedł Kosija, aby nie przeszkadzać przy pożegnaniu się narzeczonych. Przedtem atoli Nanda zobowiązał go z pewnym naciskiem do częstego odwiedzania swej narzeczonej. Gdy odchodził, uścisnął mu Nanda dłoń, tak gorąco, że go aż zabolało.
Nie będę opisywał sceny pożegnania między Nandą i Punną, ponieważ inni o wiele zdolniejsi w tym kierunku pisarze opisywali już sceny