cie i skórzanym fartuchu. Rozczytywał się właśnie w jakimś manuskrypcie z liści palmowych.
Po przywitaniu się Nanda zaczął:
— Czyby nie dobrze było, przyjacielu, gdybyś zaczął znowu nieco wśród ludzi przebywać?
Kosija spojrzał na niego nieco zdumiony. Nanda ciągnął dalej:
— Zamrzesz ostatecznie zupełnie sam w sobie.
Szczególniejszy uśmiech przebiegł po obliczu Kosiji. Nanda dostrzegł go.
— Biada mi! — zawołał. — Jakież to głupstwo popełniłem. Wszak właśnie obumarcie jest twym jedynym celem.
— Nie obumarcie jest naszym celem, lecz życie wolne od pragnień i pożądań. Z tego wynika zaniechanie, zupełnie tak samo jak ciemność wynika z wypalenia się światła.
— Kosijo, nie jestem wytwornym mówcą. Gdybym chciał w ukrytym celu dalej mówić, to napewno znalazłbym się na przeciwnym końcu. Zatem powiem ci wprost: Musisz mi uczynić pewną przysługę.
— Chętnie, przyjacielu, jeżeli to tylko leży w mojej mocy. Ale nie posiadam przecie żadnej mocy.
Strona:Paul Dahlke - Opowiadania buddhyjskie.djvu/86
Wygląd
Ta strona została skorygowana.