Strona:Pascal - Prowincjałki.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sposób drukiem, i każdy mógł je czytać, zgoła nie tak jak owe ich mityczne monita secreta. Eskobar rozchodzi się w dziesiątkach wydań. Prawda, iż, maksymy te, drukowane po łacinie, miały jakgdyby inny charakter, niż kiedy Pascal je ubrał w doskonałą francuską prozę.
Czytając Prowincjałki, mamy uczucie, że ktoś otworzył okna i wpuścił powietrze do zatęchłej piwnicy. Jesteśmy z Pascalem. Ale bywają chwile, w których wstrząsa nas jakiś dreszcz. Kiedy wyobrazimy sobie jego Boga, który, jak nieubłagany sędzia, skazuje na wieczne potępienie tych, co popadli w grzech, ponieważ on sam odmówił im łaski — i to odmówił im bez względu na ich cnoty i zasługi, poprostu wedle niczem nieusprawiedliwionego kaprysu; kiedy ten Bóg, strącając ich w czeluści piekieł, śmieje się z nich i naigrawa (str. 211), a chór świętych i wybranych towarzyszy temu aktowi również szyderczym śmiechem, wówczas mimowoli odsuwamy się od Pascala ze zgrozą: wówczas jesteśmy znów całem sercem z dobrym ojcem jezuitą. Przy wszystkich swoich słabostkach i brakach, on pozwala ludziom żyć; religja Pascala wytępiłaby wszelkie życie, jak ogień wypala do najmniejszego źdźbła trawy. Aby się zamknąć w Port-Royal, Pascal, genjalny uczony, porzucił, w pełni prac, naukę, jako czczą i pustą zabawkę; Racine, gdyby uległ klątwom swoich nauczycieli z Port-Royal, nie dałby nam ani jednej ze swoich tragedji. Ludzkość cofnęłaby się z powrotem do owych sekt biczowników, którzy przeciągali w pielgrzymkach kajając się za grzechy, lub też, zwątpiwszy wogóle o możności zbawienia, rzucali się w obłędną rozpustę.