Strona:Pan Sędzic, 1839.pdf/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 33 —

brze ten rok 1826, kiedym powrócił na święta wielkanocne do domu, serce mi się jeszcze krwawi gdy wspomnę, cała ludność, starce, kobiety, dzieci w pół żyjący, opuchli od głodu, bo już kilka tygodni żyli kilku łyżkami putry na dzień[1], przyczołgali się do dworu wołając o chleb; w spichrzu nie było jak na wyżywienie do nowego żniwa czeladzi dwornéj, resztę mój opiekun który natenczas zarządzał wsią, był wyprzedał wcześnie, i to, jak przypominam do browaru pana M... Więc skąd tu wziąść zboża na wyżywienie całéj wsi, ze sto ośmdziesiąt przeszło osób złożonéj, przez cztery miesiące? Żaden z sąsiadów nie przedaje, każdy potrzebuje; czulsi dziedzice posyłali do Rygi i tam płacili po dwadzieścia złotych pur tego samego zboża, które w jesieni wyprzedali po cztery. Ja to samo uczyniłem; ale wielu było takich i prawie większa połowa, źe wysłali swoich włościan na żebraninę; do kogo? do innych którzy nie mieli chleba. Więc cóż się stało? Oto ci nieszczęśliwi, póki mieli siły, żywili się korą drzewa, korzeniami, a później umierali.»

«Tak rozmawiając dwaj młodzieńce, obeszli już byli wszystkie inne zabudowania, stajnie, obory, stodoły, które będąc próżne w téj porze roku, nie mogły zatrzymać ich uwagi. Gdy wrócili do domu, «Kazimierzowo, co masz na podwieczorek? pytał pan Sędzic swéj staréj ochmistrzyni.»

  1. Garść mąki rzucona w wiadro wody, i tak gotowana.