Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/682

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wystąpienia choroby, o której gdzieś usłyszały, biegną do Ubezpieczalni, zabierają czas, niepokoją siebie, niepokoją lekarza, często poza tym w nocy pogotowie, zaniedbują swoje obowiązki, bo czekanie na swoją kolejkę zabiera im przeciętnie 2—3 godziny, zużywają lekarstwa, albo ich nie zażywają i wyzyskują w całej pełni możliwości „leczenia się“.
Towarzyszą im w tej samej ilości mamy i żony starszych wiekiem ubezpieczonych. To podobna, ale inna nieco kategoria, to ofiary okresu przekwitania, dny i początku lub rozwiniętej miażdżycy naczyń. Te pacjentki to plaga wszelkich „smarowań“. Jeśli chodzi o pacjentki przekwitające — to te chętnie poddają się jeszcze należytej kuracji, natomiast chore z objawami dny i miażdżycy zachowują się do prób właściwego leczenia opornie. Nie rozumieją i nie chcą zrozumieć, że może im coś pomóc poza „smarowaniem“. Obok apteki nr 7 jest mała wąska uliczka Majowa, otoczona płotami. Za takim płotem można znaleźć świeżo odebrane buteleczki z urosolvalem, piperazyną, jodpeptonem itp. Tłumaczenia lekarza, że smarowanie nie leczy, a jedynie koi co najwyżej chwilowo bóle, ale nie powstrzymuje dalszego rozwoju choroby — trafiają na chiński mur przesądów i niewiary, wszelkie słowa i wysiłki są bezowocne. „Smarowanie“ takie jest przy tym bardziej „pomocne“, jeżeli dobrze na kilka godzin zepsuje w domu powietrze i dobrze „grzeje“. Pacjentki przychodzą z gotowymi propozycjami i nie szczędzą swych sądów o nieskuteczności innych lekarstw. Odwiedzała mnie tak mniej więcej co 3 dni pani N. w wieku 5ć lat, osoba korpulentna, żona kołodzieja-chałupnika. Skargi tej pani dotyczą „darcia w rękach, nogach i boku“, co pacjentka wiąże z „uderzeniem się o róg stołu przed 20 laty“. Stwierdziłem zmiany dnawe i rozwijającą się miażdżycę, zapisałem urosolval i jod-calcium-diuretinę, dałem różne wskazówki. Nazajutrz pani N. jest z powrotem i oświadcza, że „nie odczuwa lepszości — trzeba dać coś na smarowanie“. Tłumaczę, że po jednym dniu nie może być poprawy — że kuracja musi potrwać kilka tygodni. „Ee — jak się czymś dobrym posmaruje — to zaraz by toto przeszło — pan tylko nie chce, ale jakby chciał — to by mi pomógł“. Upieram się, nie zapisuję nic więcej, oświadczam, że po skończeniu lekarstw ma do mnie przyjść. Za dwa dni pani N. jest — „leki zużyła, ale jej pomocne nie były“ Ponieważ i tym razem nie ustąpiłem — nazajutrz mam wezwanie do niej do domu. Jest bardzo nachmurzona, czuje się pewniej, bo u siebie w domu w towarzystwie dwóch zaproszonych sąsiadek. „Tak mnie pan leczy, że się już do łóżka położyłam, niedługo mnie pan do grobu zapędzi — płaci się i płaci na tę Kasę Chorych — a jak człowiek zachoruje to się pomocy doprosić nie można“, urąga pani N. Zbadałem ją dokładnie, nie stwierdzając najmniejszego powodu „obłożnej“ choroby i starałem się wytłumaczyć, że mnie takie demonstracje przekonać nie mogą, że lekarstw i prawa do leczenia nikt jej nie odmawia, że mogę przychodzić do niej codziennie, ale żadnego smarowania jej nie zapiszę, bo sam w nie nie wierzę, poprosiłem, żeby nie próbowała mnie w ten sposób prze-