Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale pomiędzy nogami pląta się worek, wielkości głowy dziecka, pokryty ropiejącymi ranami. Straciły wnętrzności oparcie od dołu. Macica zsuwała się coraz niżej. Wreszcie wypadła całkiem. Pochwa wywróciła się na lewą stronę, jak rękaw.
Wisi to wszystko i ociera się o nogi. Zawadza przy pracy. Boli.
Nie słyszała kobieta nigdy o tym, że na to operacja pomoże. Nie była nigdy u lekarza. Gdy dziecko wróci ze szpitala, a drugie trochę się podleczy, ona pojedzie. Póki mąż pracuje.
A mąż niewiadomo czy do końca sezonu dorobi. Też jakiś niebardzo zdrowy. Kaszle i pluje coraz więcej. Męczy się podobno przy robocie. Trzęsie go zimnica i rozpaluje gorączka. Do zbadania jeszcze nie przyszedł. Nie chce opuszczać pracy. Szkoda zarobku. Ale mam przeczucie, że żona musi się wstrzymać z operacją. Bo wcześniej żywiciel rodziny do szpitala na odmę pojedzie.
Jest więcej mężów, którzy dostają robotę w sezonie. Drobne gospodarstwa tutejsze nie są samowystarczalne. Trzeba co roku trochę pieniędzy dołożyć.
Jest o 500 ubezpieczonych więcej, niż w zimie. Z tych większość ma rodzinę. Wpisano ojców, matki, kogo się dało.
Przychodzą teraz całe rodziny z wszystkimi chorobami, jakie się uzbierały przez zimę. Czasem przez kilka lat.
Zjawili się luetycy do nowych kuracji. Przerwali leczenie, skoro tylko stracili prawo do świadczeń Ubezpieczalni. Przyszły kobiety z chorymi jajnikami. Dzieci, które od zimy czyści. Dzieci krzywicze i skrofuliczne. Gruźlicy. Zaniedbane choroby skórne. Rodziny ubezpieczonych własne i pożyczone. Bo robotnicy sezonowi nie mają od razu legitymacji z fotografią. Czekali wszyscy z chorobami na sezon letni, kto tylko mógł czekać. Bo chłop leczy się na własny koszt tylko w nagłym wypadku. W bezpośrednim niebezpieczeństwie życia.
W miesiącach wakacyjnych ruch się wzmaga. Jest coraz więcej robotników ubezpieczonych. Naprawia się drogi, mosty, tor kolejowy. Buduje się nowe domy.
Przyjeżdżają na wakacje kolonie dzieci ubezpieczonych. Przyjeżdżają letnicy z przekazami Ubezpieczalni bratnich. Przywożą w góry dzieci. Dla zdrowia. Rozlokowują się po chałupach w Stryszawie, w Lachowicach, w Tarnawie. Trafiają na odrę, koklusz, tyfus. Nawet wścieklizna się zdarza. Za wszystko lekarz Ubezpieczalni musi cierpieć. Od tego jest. Trudno marzyć teraz o wzięciu urlopu. Zastępca popełniłby samobójstwo.
Normalny człowiek wyjeżdża w lecie nad morze lub w góry, opala plecy et cetera. Prowincjonalnemu lekarzowi Ubezpieczalni trudno do ludzi normalnych należeć.