Przejdź do zawartości

Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w epoce tej „żelazne wino“. Każda dziewczyna folwarczna uważała za punkt honoru wypić co roku parę butelek tego słodkiego specjału. Jeśli w rodzinie znajdowały się dzieci — wówczas znowu matki tychże uważały za obowiązek dopominać się o „rybi tran“ względnie „emulzyję“. Nic nie można by mieć przeciw temu, aby dzieci słabowite tran ten otrzymywały — dziś zresztą Ubezpieczalnia Społeczna wzywa wprost lekarzy do zapisywania słabowitym dzieciom tranu. Lecz w okresie wyzyskiwania świadczeń Kas Chorych żądano tranu dla najzdrowszych i tęgich dzieciaków, u których nadmierne spożywanie tranu mogło co najwyżej sprowadzić biegunkę. Zresztą dzieci tych w ogóle nie doprowadzono do lekarza — pocóż się tym trudzić. Matka przychodziła sama do lekarza, żądając tranu dla swego dziecka i biada lekarzowi, który by ośmielił się odmówić takiemu życzeniu. Była to przecież złota era wolnego wyboru lekarza — jeśli lekarz nie spełnił zachcianek ubezpieczonych, to został okrzyczany za „złego“ i pozbywał się pacjentów no i dochodu. Czasami żądano lekarstwa i z innych pobudek. Tak np. miałem pacjenta Władysława W., osobnika nieznośnego i wymagalnego, który urządzał wiece i agitacje przeciwko mnie z racji ograniczeń, jakie wprowadziłem w stosunku do wyzyskiwaczy.
Po pewnym czasie dowiedziałem się, iż za mego poprzednika — każde z czworga dzieci W. otrzymywało co tydzień receptę na butelkę emulsji tranowej. Gdy W. zebrał dwadzieścia butelek tego lekarstwa — odwoził takowe znajomemu aptekarzowi i sprzedawał mu. W ten sposób co tydzień „zarabiał“ kilkanaście złotych, a że nie chciałem niepotrzebnego zapisywania tranu tolerować — więc W. pałał w stosunku do mnie gniewem i oburzeniem.
Jeśli więc ustawodawca chciał ograniczyć wydatki na ubezpieczenie chorobowe — to utrzymując samą zasadę ubezpieczeń należało wprowadzić dopłatę za odbierane lekarstwa, jak to ma miejsce w stosunku do urzędników państwowych, którzy dopłacają 25% ceny zapisywanego lekarstwa. W takich warunkach pacjent poznałby wartość zapisywanych lekarstw — o których rozgłaszano i rozgłasza się i dziś, że mają wartość kilku groszy. Nie nachodzonoby lekarzy z żądaniami zapisywania niepotrzebnych kropel, czy też win żelaznych, bo nie opłaciłoby się wyzyskiwaczom dopłacać stosunkowo znacznych kwot, by otrzymać niepotrzebne zresztą dla nich lekarstwo. Ten natomiast, który jest istotnie chory — chętnie dopłaci do lekarstwa, otrzymując w ten sposób pewność, że zapisane lekarstwo nie jest wodą, czy mąką, lecz względnie drogim środkiem leczniczym, który wobec tego powinien mu pomóc. Znanym jest bowiem fakt, iż sądzi się, że czym lekarstwo jest droższe, tym skuteczniej powinno tez działać. Chorzy, otrzymując dziś lekarstwo z Ubezpieczalni za darmo, względnie za śmieszną dziesięciogroszową dopłatą — uważają, iż lekarstwo takie jest tanim i bezwartościowym, a zmieniłby się stosunek ten dopiero z chwilą wprowadzenia poważniejszych dopłat. Zarządzenie takie