zwłok były obrócone na budowę sieci sanatoriów ludowych dla płucno chorych.
Tymczasem w obecnych warunkach — nawet istniejące sanatoria nie są wykorzystane — bo jacy pacjenci znajdują się w sanatoriach? Nie ma tam samodzielnych średnio lub mało zamożnych rolników, nie ma pracowników rolnych, nie ma rzemieślników — cierpiących przecież niedostatek.
Jeśli mówię, że nie ma tam nikogo z tych wszystkich stanów, to muszę dodać pewne zastrzeżenie.
Otóż pracownicy mogą się znaleźć w sanatorium, gdy zgłosi się ich do ubezpieczalni i ta dopiero chorych wyśle.
Widziałem dziesiątki takich przykładów.
Gdy bezrobotnemu zachoruje żona — niekoniecznie zresztą na płuca — a leczenie obciąża fundusze publiczne Opieki Społecznej — to zarząd miasta lub gminy natychmiast postara się, aby bezrobotny znalazł zatrudnienie; zgłasza się go do Ubezpieczalni Społecznej i poucza, aby teraz energicznie domagał się sanatoriów, szpitali, prześwietleń itd. dla chorej żony.
Albo gdy zachoruje córka kupca, rzemieślnika lub rolnika, wówczas wyszukuje się sąsiada lub znajomego, który zgłasza chorą do ubezpieczalni jako swoją pracownicę.
Gdy taka chora jest już kilka tygodni członkinią Ubezpieczalni, wówczas idzie do lekarza i wielkim głosem żąda natychmiastowego umieszczenia jej w sanatorium.
I jeśli nie uda się jej dostać tam natychmiast, to jednak za miesiąc czy dwa Ubezpieczalnia przekazuje do sanatorium chorą, która, Bogiem a prawdą powiedziawszy, nie ma w gruncie rzeczy prawa do opieki ze strony Ubezpieczalni.
Zofia S. pasierbica wiecznego bezrobotnego nieroba, 18-to letnia dziewczyna, trudniąca się pokątnie nierządem, zachorowała na rzeżączkowe zapalenie stawu. Lekarz miejski, który początkowo z ramienia Opieki Społecznej leczy chorą, uznaje za konieczne umieszczenie chorej w szpitalu. Ale po co robić koszt miastu? Dowcipny burmistrz daje ojczymowi dziewczyny prowizoryczne zatrudnienie kiwania palcem w bucie czy coś w tym rodzaju i zgłasza do Ubezpieczalni. Wobec czego rodzina dziewczyny upomina się o umieszczenie dziewczyny w szpitalu na rachunek Ubezpieczalni.
Albo panna X. Brat jest kupcem i prowadzi do tego swoje przedsiębiorstwo, w którym panna X — jak każdy inny człowiek rodziny dorywczo pomaga bratu. Dzieje się to kilkanaście lat, aż w końcu zachorowała panna X na nerki. I za kilka dni zjawia się u mnie z legitymacją Ubezpieczalni, do której brat ją parę dni uprzednio zapisał. Gdy tylko stan się popra-