Przejdź do zawartości

Strona:Pamiętniki lekarzy (1939).djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

U innego robotnika Elektrowni stwierdziłam przewlekłe zapalenie nerek, zwyrodnienie mięśnia sercowego i powiększenie wątroby. Zapytałam pacjenta:
— Ile wódki dziennie pan wypija?
Pacjent oburzył się okropnie.
— Czy to dlatego, że jestem robotnikiem, posądza mnie się stale o alkoholizm?
— Proszę pana — odpowiedziałam łagodnie — jestem lekarzem, badam pana po raz pierwszy i badanie to daje mi obraz cierpienia przeważnie spotykanego przy alkoholiźmie. Dlatego też się pana o to zapytałam. Chcę panu pomóc. Zresztą wódkę piją w o wiele większym stopniu i tak zwani inteligenci. Wśród robotników, piją tylko ci, którzy są lepiej płatni, a takich przecież można na palcach policzyć.
Chory udobruchał się jakoś i przyznał, że wódkę pije. Obiecał też, że w piciu się ograniczy. Czy obietnicy dotrzymał, mam poważne wątpliwości.


∗             ∗

Leczyłam również pewnego kucharza wagonów sypialnych, maszynistę-drukarza i profesora kursów wieczorowych. W powierzchowności tych ludzi, którzy nie wiedzą nawet o swym istnieniu, stwierdziłam jakieś zabójcze podobieństwo. Byli to ludzie między 30 a 50 rokiem życia. Wszyscy szczupli, niespokojni, w rozmowie podnieceni i weseli. Pewność ich topniała jak śnieg pod wpływem słońca, gdy musieli zacząć coś robić, co było konieczne, a nie wynikało z ich popędów wewnętrznych. Wówczas stawali się nieśmiali i potulni.
Jako pacjenci, alkoholicy byli nadzwyczaj uprzejmi i słuchali każdego zalecenia. Czy jednak je wykonywali po powrocie do domu, śmiem wątpić.


Niechęć do Ubezpieczalni.

Niechęć do Ubezpieczalni jest zjawiskiem nadzwyczaj rozpowszechnionym w Warszawie. Objawy jej uderzały mnie jak pałką w głowę z chwilą, gdy rozpoczynałam swą praktykę w stolicy po powrocie z Poznania. Narazie daję parę charakterystycznych obrazków, potem spróbuję zrobić syntezę.
Na piąty dzień po rozpoczęciu pracy w Warszawie, zjawił się u mnie jakiś pacjent atletycznej budowy. Jeszcze nie przeszedł przez próg gabinetu, a już zaczął mówić podniesionym głosem.
— Ja płacę składki po to, żeby być narażonym na tego rodzaju świństwa. Miała pani przysłać felczerkę, żeby postawiła bańki, czekamy, już trzy godziny a nikt nie przychodzi. To tak się traktuje robotników, to tak się obchodzi z ludem pracującym? Ja nie obrażam nikogo, tylko jedno powiem, aby nie być gburem: to jest świństwo i skandal.