Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

prawę, — a mówi tak jakoś poczciwie i głosem tak słodkim, że wszystkie wychodzą od niego z zaczerwienionemi oczami, bardziéj zawstydzone, niż gdyby je był ukarał.
Biedny dyrektor! — on zawsze jest pierwszy na swojém miejscu z rana, aby czekać na uczni i wysluchiwać rodziców, przybywających w różnych sprawach; on zawsze ostatni odchodzi, bo gdy nauczycielowie dawno już są w domu, on jeszcze krąży dokoła szkoły, bacząc, czy chłopcy nie podsuwają się zablizko do powozów, albo czy się nie zatrzymują na ulicy, aby się bić, lub kłócić, lub czy nie nabierają w tornistry piasku i żwiru, a za każdym razem, gdy się ukazuje na jakim zakręcie ulicy, taki czarny i wysoki, tłumy chłopców pierzchają na wszystkie strony, porzucając grę w pióra lub w kręgle, a on im grozi palcem zdaleka, z tą swoją, twarzą dobrą i smutną. Nikt go już nie widział śmiejącym się, jak powiada moja mama, od chwili, gdy stracił syna, który był ochotnikiem w wojsku włoskiém; ma on ciągle jego portret przed oczyma, na stoliku w dyrekcyi. Po tém nieszczęściu chciał się podać do dymisyi, napisał był nawet prośbę do ministeryum oświaty, ale ją trzymał wciąż u siebie, na biurku, odwlekając z dnia na dzień z jéj wysłaniem, bo mu żal było rozstać się z dziećmi. Ale przed paru dniami zdawał się już być gotów swoją prośbę wysłać, a mój ojciec mówił doń właśnie: „Panie dyrektorze, jakaż to nieodżałowana strata, że pan dyrektor ustępuje ze swego stanowiska!“ — gdy naraz wszedł jakiś człowiek, aby syna zapisać, którego chciał prze-