Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łysał się ciężko. W pewnéj chwili kapitan spróbował spuścić na morze łódź ratunkową; pięciu żeglarzy w łódź wsiadło, spuszczono ją, lecz fala ją pokryła, wywróciła i dwóch majtków utonęło, z których jeden był Włochem; reszta z trudnością niemałą zdołała uchwycić się lin i dostać z powrotem na okręt.
Po téj próbie i sami żeglarze stracili nadzieję i męztwo. We dwie godziny późniéj statek już był pogrążony w wodzie aż po osłony karnatów. Tymczasem straszny widok roztaczał się na pokładzie: Matki tuliły rozpaczliwie swoje dzieci do łona, przyjaciele ściskali się i żegnali; niektórzy schodzili w dół do kajut, aby umrzeć, nie patrząc na morze. Jakiś podróżny wypalił sobie w skroń z rewolweru i padł nieżywy, twarzą w dół, na schody, do sypialni wiodące. Niektórzy, w rozpaczliwym szale, chwytali jedni drugich, obejmując się silnie, jakby w tém ocalenia szukali; wiele kobiet wiło się w straszliwych konwulsyach. Dokoła księdza klęczała łkająca i jęcząca gromadka. Rozlegały się krzyki głosów dzikich, okropnych, płacz dzieci, szlochania; tu i owdzie stały postacie nieruchome jak posągi, oniemiałe, osłupiałe, z szeroko rozwartemi oczami bez żadnego wyrazu, z twarzami trupów i obłąkanych. Dwoje dzieci, Maryusz i Julia, uchwyciwszy się jednego z masztów,