Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

śmieje w szkole; siedzi zawsze spokojniutko na swojéj ławce, zbyt ciasnej dla niego, trochę zgarbiony, z podniesionemi ramionami, a kiedy na niego patrzę, uśmiecha się, przymrużając oczy, jakby mi chciał powiedziéć:
— No cóż, Henryku, przyjaciółmi jesteśmy, wszak prawda?
Ale jak on zabawnie wygląda, taki wielki, tęgi, ledwie się mieszcząc w kurteczce, majtkach, rękawach, bo wszystko to na niego i krótkie i ciasne, z głową, niedawno wskutek choroby ogoloną, ze swym kapeluszem, co nie chce mu włazić na głowę, w ogromnych butach, z krawatem tak skręconym i zwiniętym jak sznurek. Poczciwy Garrone, dość na niego raz spojrzéć, aby go pokochać. Wszyscy najmłodsi chcieliby siedziéć jaknajbliżéj jego ławki. Arytmetykę umie dobrze. Książki nosi w jednéj paczce, związane skórzanym czerwonym rzemykiem. Ma nóż o rękojeści z masy perłowéj, który znalazł w zeszłym roku na placu broni i niedawno rozciął nim palec aż do kości, lecz w szkole nikt tego nie spostrzegł, a w domu nie pisnął o tém ani słowa, aby nie przestraszyć rodziców. Żartować z siebie pozwala, za nic się nie obraża; ale niech-no mu kto powie: „nieprawda,“ kiedy mówi „tak,“ gniew tryska mu z oczu i pięściami tłucze w ławkę z taką, siłą, iż mało jej nie rozwali. W sobotę dał jednego solda chłopczykowi z pierwszej klasy, który, stojąc na ulicy, płakał, bo zgubił swego solda i nie miał za co kupić kajetu. Obecnie już od trzech dni pracuje nad piśmienném powinszowaniem imienin, na ośmiu