Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/360

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prędko, zaraz, panie lekarzu. Jam gotowa. Chcę wyzdrowieć. Nie trać pan ani chwili. Wyprowadźcie ztąd Marka, aby nie słyszał... Marku, mój drogi, to nic, bagatelka... Potém mi opowiesz. Jeszcze raz mnie pocałuj. Ot, tak! Idź teraz. Jestem gotowa, kochany panie!
Marka gwałtem wyprowadzili z pokoju. Kobiety i oboje państwo wyszli z pośpiechem, pozostał tylko lekarz z felczerem, którzy za wychodzącymi drzwi zamknęli.
Pan Mequinez usiłował odciągnąć chłopca do dalszych pokoi, ale to było niepodobieństwem — Marek nie dał się ruszyć z miejsca; zdawało się, że przyrósł do ziemi.
— Co to jest? — zapytał. — Co się mamie stało? Na co ona chora? Co jéj będą robili?
I wówczas pan Mequinez, pocichu, usiłując ciągle odprowadzić go daléj, powiedział:
— Oto widzisz... słuchaj... zaraz ci wszystko opowiem. Twoja matka chora, trzeba jéj zrobić małą operacyę; wytłumaczę ci zaraz... tylko chodź ze mną.
— Nie — odrzekł chłopiec, upierając się, — tu zostanę. Niech mi pan tu opowie.
Inżenier zaczynał ostrożnie, zdaleka, mówić o chorobie wiernéj sługi, ale tak jakoś dziwnie rozwlekle, usiłując ciągle chłopca ode drzwi od-