Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A więc tak! — powiedział sobie w duchu — chociażbym miał opłynąć dokoła świat cały, chociażbym go cały miał zejść piechotą, pójdę naprzód i nie zatrzymam się, aż moją matkę odnajdę. Tak będzie, tak być musi, choćbym miał skonać, choćbym miał martwy paść do jéj stóp! Bylebym ją raz jeden, na chwilę zobaczył! Nie chcę płakać! Będę mężny! Odwagi!
I z tém postanowieniem, wzmocniony na duchu, zawinął pewnego różanego, pięknego poranku do przystani miasta Rosario, położonego na wysokim brzegu Parany, gdzie odbijały się w wodzie maszty z różnobarwnemi chorągwiami stu statków krajów rozmaitych.
Zaraz po wylądowaniu udał się do miasta, ze swym tobołkiem pod pachą, aby odszukać pewnego pana, do którego jego opiekun z Boka dał mu swą kartę wizytową, napisawszy na niéj parę słów, polecających chłopca. Wchodząc do Rosario, zdało mu się, że się znalazł w jakiémś mieście, które znał dawniéj. Ulice niezmierzone, proste, z białemi, nizkiemi domkami po obu stronach, poprzecinane we wszystkich kierunkach ponad dachami wielkiemi pękami drutów telegraficznych i telefonowych, które wyglądały jak olbrzymie nici pajęcze; tłumy ludu, koni, wozów. W głowie mu się