Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zapytał mojego ojca, jaki jest jego zawód. Potém powiedział:
— Bardzo się cieszę, serdecznie się cieszę. Dziękuję panu. Bo to już kawał czasu, jak nikogo nie widzę. I kto wie... obawiam się, czy pan nie ostatni z moich uczni, którego oglądam, drogi mój panie.
— Co téż pan mówi! — zawołał mój ojciec. — Pan zdrów, czerstwy, po co te smutne myśli. Nie trzeba tak mówić.
— Och, och! — odrzekł nauczyciel — a tego pan nie widzi? — i pokazał trzęsące się ręce. — To już zły znak, drogi panie. Wydarzyła mi się ta bieda już przed trzema laty, jeszcze kiedym w szkole pracował. Z początku nie zwracałem na to uwagi; myślałem, że to minie. Ale nie minęło, a coraz było gorzéj. Przyszedł dzień taki, że już pisać nie mogłem. Ach! w tym dniu, kiedy po raz pierwszy postawiłem kleksa na kajecie mego ucznia, to tak mi było, jakby mnie kto nożem pchnął w serce, drogi mój panie. Jeszcze przez czas pewien walczyłem jak mogłem z tą biedą, potem stało się to niepodobieństwem. Po sześćdziesięciu latach zawodu nauczycielskiego musiałem pożegnać się ze szkołą, z uczniami, z pracą. A było to ciężko, wierz mi pan, bardzo ciężko. Kiedym po raz ostatni miał lekcyę, po ukończeniu jéj wszyscy odprowadzili mnie do domu... Ach! ileż to wówczas serdeczności od uczniów i ich rodziców doznałem!... ale smutny byłem, bo czułem, że już moje życie skończone. Już na rok przedtem umarła mi żona i jedynak,