Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w studni. Z jakie dwadzieścioro stało dokoła. malutkiego bobo, które miało w ręku papierek od cukierka; i wszystkie przymilały się doń, aby uzyskać pozwolenie potarcia chlebem o słodki od karmelu papierek, a on niektórym zezwalał na to, innym zaś, po wielu prośbach, dawał tylko swój paluszek do polizania.
Tymczasem moja mama przyszła do ogrodu i pieściła i głaskała to tego, to owego z dzieciarni. Wiele dzieciaków otaczało ją, a nawet gramoliło się na nią, aby się domagać całuska, przyczém wyciągały ku niéj główki i podnosiły je tak, jakby na trzecie piętro patrzyły, i otwierały i zamykały usta, jakby prosiły cycusia. Jedno z nich ofiarowało jej kawałek pożutéj pomarańczy, inne skórkę od chleba, jakaś dziewczynka dała jéj listek, inna pokazała jéj z minką poważną koniec paluszka, na którym, przyjrzawszy się dobrze, można było spostrzedz malutki bąbelek, który sobie dziecina zrobiła dnia uprzedniego, dotknąwszy się do płomienia świecy. Kładły jéj przed oczy, jakby wielkie cuda, owady drobniutkie, które, nie wiem już jakim sposobem, mogły dojrzeć i zabrać z ziemi, ogryzione korki, guziczki od koszul, kwiatki zerwane z doniczek. Jakiś chłopczyna z obwiązaną głową, który za jakąbądź cenę chciał, by go słuchano, opowiedział jéj jakąś historyę o upadnięciu i o guzach, z któréj niepodobna było nic a nic zrozumieć; inny chciał, aby się moja mama schyliła, i powiedział jéj na ucho:
— Mój ojciec robi miotły.