a na, nich skrzynki i doniczki z zielonemi krzewami. Nauczyciel nie śmiał się, bo się nie śmieje nigdy, ale był wesół, tak wesół, i prawie mu znikła z czoła jego głęboka, prosta zmarszczka; i kreśląc zagadnienie kredą na desce, żartował. I znać było, że doznaje przyjemności, oddychając powietrzem ogrodu, które wchodziło przez okno otwarte, pełne zdrowego, rzeźwiącego zapachu ziemi i liści, które na myśl przywodziło wycieczki zamiejskie. Podczas gdy on zadanie objaśniał, słychać było w poblizkiéj ulicy kowala, który młotem uderzał w kowadło, a w przeciwległym domu jakąś kobietę, która śpiewała, aby uśpić dziecko; daleko, w koszarach Cernaia, trąby grały. Wszyscy zdawali się zadowoleni, weseli, nawet Stardi. W pewnej chwili kowal zaczął kuć mocniéj, kobieta z przeciwka śpiewać głośniéj. Nauczyciel przerwał wykład i zaczął słuchać. Potém rzekł powoli, patrząc w okno:
— Wiosenne niebo, jakaś matka śpiewa, jakiś porządny człowiek pracuje, chłopcy się uczą... jakie to piękne rzeczy!
Kiedy wyszliśmy z klasy, spostrzegliśmy, że i inni równie weseli; wszyscy szli w szeregach, stąpając mocno i nucąc piosenki, jakby w wigilię czterech dni świąt co najmniéj; nauczycielki żartowały; nauczycielka o czerwonem piórku na kapeluszu biegła w podskokach za swemi dziećmi jak pensyonarka; rodzice chłopców, rozmawiając ze sobą, śmiali się, a matka Krossiego, przekupka, miała w koszyku swym tyle bukiecików, że napełniały swą wonią całą wielką sień szkolną. Nigdy jeszcze
Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/245
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.