Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czoła do brody, do uszu, aby uczuć, jaką téż jest ona, i niemal nie mogą się zgodzić z tém, iż jéj nie zobaczą, i nazywają po imieniu niezliczone razy, jakby prosili, żeby się im pokazała, żeby pozwoliła popatrzyć na siebie choć chwilkę. Iluż to mężczyzn nawet, nieodznaczających się bynajmniej tkliwém sercem, wychodzi ztamtąd z płaczem! A kiedy się ztamtąd wyjdzie, zdaje nam się, że my stanowimy jakiś wyjątek, że to jest jakiś przywiléj, dar niezasłużony, iż widzimy ludzi, domy, niebo. Ach! niéma wśród nas ani jednego, jestem tego pewien, któryby, wychodząc ztamtąd, nie był gotów wyrzec się cząstki swego wzroku, aby módz choć odrobinę jego dać tym wszystkim biednym dzieciom, dla których słońce nie ma światła i matka nie ma twarzy!


NAUCZYCIEL CHORY.
25, sobota.

Wczoraj wieczorem, wychodząc ze szkoły, poszedłem odwiedzić mego chorego nauczyciela. Od nadmiaru pracy rozchorował się. Pięć godzin lekcyj na dzień, potem godzina gimnastyki, potem jeszcze dwie godziny lekcyj wieczornych — to znaczy: spać mało, jeść z pośpiechem i mówić od rana do nocy; to téż zdrowie sobie popsuł. Tak powiada mama. Moja mama została w bramie, na dole, ja poszedłem na górę sam, a na schodach