Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Może go kula drasnęła po nodze — pomyślał kapitan i śledził pilnie wszystkie jego ruchy, drżąc, dodając mu w duchu odwagi, mówiąc doń, jakby mógł go usłyszéć; mierzył bez przerwy pałającym wzrokiem ową przestrzeń, która jeszcze pozostawała między uciekającym chłopcem a owemi połyskującemi bagnetami, które widział ztąd, z góry, na równinie, wśród pól pszenicy, ozłoconych słońcem. A tymczasem słyszał świst i łoskot kul w pokojach na dole, grzmiące i gniewne rozkazy oficerów i sierżantów, przeraźliwe krzyki rannych, trzask sprzętów i tynku.
— Hej! prędzéj, odwagi! — wołał, ścigając okiem małego dobosza w oddali — naprzód! biegnij, leć! Stanął, gałgan! A! znowu biegnie.
Oficer przyszedł zawiadomić go, iż Austryacy, nie przestając strzelać, powiewają białą chustą, na znak, żeby im się poddać.
— Nie odpowiadać! — zawołał kapitan, nie odrywając oczu od chłopca, który już był na równinie, lecz który teraz już nie biegł i zdawało się, że się wlókł z trudnością. — Ależ idź! ależ biegnij! pędź! — powtarzał kapitan, zaciskając zęby i pięści; — zgiń, umrzéj, nieszczęsny, ale daj znać prędzéj, prędzéj! — Potém zaklął straszliwie: — A! łajdak, tchórz! usiadł!