Strona:Pamiętnik chłopca.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się jeszcze bardziéj. Lecz naraz Garrone porwał się z miejsca i z twarzą zmienioną, z zaciśniętemi pięściami, zawołał głosem, przerywanym od gniewu.
— Przestańcie! Jesteście bydlętami! Nic sobie z niego nie robicie, bo on dobry. Gdyby wam kości wygrzmocił, siedzielibyście cicho jak trusie. Zgraja z was tchórzów nikczemnych, nic więcéj! Pierwszego, który mi się jeszcze waży dokazywać i drwić sobie z nauczyciela, ja czekam przy wyjściu i zęby mu wybiję, przysięgam, chociażby wobec jego rodzonego ojca!
Wszyscy umilkli. Ach! jakże piękny był w tej chwili Garrone, z temi oczami, pałającemi szlachetnem oburzeniem i gniewem! Jak lew młody wyglądał. Popatrzył na najzuchwalszych, na każdego z osobna, i wszyscy pospuszczali głowy. Kiedy młody zastępca powrócił do klasy z zaczerwienionemi oczami, cicho już było, nikt ani pisnął. Stał chwilę zdziwiony. Ale następnie, widząc Garrona z twarzą jeszcze rozczerwienioną, z drżącemi od gniewu rękami, odgadł wszystko i powiedział doń głosem, w którym dźwięczało takie uczucie, jakby do najmilszego brata przemawiał:
— Dziękuję ci, Garrone.


KSIĘGOZBIÓR STARDIEGO.

Byłem u Stardiego, który mieszka naprzeciw szkoły, i naprawdę doznałem pewnej zazdrości, oglądając jego księgozbiór. Stardi nie jest bynaj-