Strona:Pamiętnik Adama w raju.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czora powziął on myśl zamordowania człowieka: zbudziły się w nim żądza krwi i rewolucyjny instynkt Francuzów.
Któregoś dnia zostałem znów wciągnięty do „fabryki asfaltu“. Szedłem sobie spokojnie ulicą, gdy naraz ujrzałem grupę ludzi, kręcących się koło czegoś. Gdy zbliżyłem się, zawołano mnie, dano mi młotek i pchnięto do pracy. Niedaleko stąd stał oddział gwardzistów, izolujących ulicę. O ile mogłem wywnioskować, to tym wyłamanym asfaltem miano obrzucić gwardzistów i zdobyć strzeżoną przez nich ulicę. Obecność ta moja była tylko przymusem, to też obolewałem w duszy, że nie poszedłem inną drogą. Na razie jednak nie miałem wyjścia, trudno, musiałem rozbijać asfalt. Nie ja tylko pracowałem, wiele młotków było w robocie... Dokoła stał tłum ludzi; krzyczeli, opowiadali, co też to teraz będzie z gwardją! „Ciepło im będzie; pewno nie wielu zostanie“.
Nagle rozległa się komenda:
— Na bagnety!
Zamarliśmy.
Ten sam głos zawołał ponownie:
— Naprzód! Na bagnety!
I gwardziści ruszyli prosto na nas. Wtedy, jak tchórze porzuciliśmy młotki i daliśmy drapaka... Boże, jakeśmy zmiatali! Zostawiliśmy wrogom całą amunicję, cały nas bezcenny asfalt! Moje szczęście że mam długie nogi... Biegłem jak zając, a szczerze powiem, nie widziałem nigdy, aby ktoś tak wspa-

83