filozofowania. Zostawmy to i mówmy o poważniej szych sprawach.... Czy żyje jeszcze?
— Zdaje mi się, — odpowiedział Crakenwell.
Czoło lorda Jerzego pobladło nieco; na otyłej fizyognomii odmalował się wyraz zadowolenia. Wyjął chustkę dla otarcia skroni, na których zebrało się kilka kropel potu.
Crakenwell, oparłszy się wygodnie o poduszki kanapy, patrzał w sufit i wydawał się zupełnie spokojnym.
Lord Jerzy spoglądał na niego z pod oka. Dziwną wydawała się ta podejrzliwa ostrożność u człowieka, który nie zwykł był się krępować. Można było z tej postawy jego wnosić, że z niewiadomych powodów, lęka się Crakenwella.
— Wierzaj mi Robercie, mój przyjacielu, iż mi to sprawia prawdziwą przyjemność. Musiałem się powtórnie ożenić dla podtrzymania mego zachwianego stanowiska. Ale wzdrygałem się na myśl morderstwa. Nigdy nie zapomnę strasznej nocy, którą przebyłem, gdyś wieczorem napadł na tego łotra Mac-Diarmida w lasku Ryszmond.
— Głupi to był zamach, — odpowiedział chłodno Crakenwell, — i dzisiaj Wasza Wielmożność by mnie na coś podobnego nie skusił; ale byłem zrujnowany i wierzyciele nie dawali mi spokoju. W takich razach każdy chwyta się pierwszej lepszej deski ratunku.
— Dzięki Bogu, nie zabiłeś tego prostaka.
— Albo raczej dyabeł sprowadził tam Percy Mortimera, który wówczas był tylko kapitanem. Ten mi już niejednokrotnie wszedł w drogę. Gdyby nie on, nie miałbyś dziś milordzie tej głupiej sprawy na głowie.
— Ale za to jeden wyrzut więcej na sumieniu.
Crakenwell spojrzał mu się w oczy.
— Skrupuły Waszej Wielmożności, — odpowiedział, — przychodzą nieco późno, ale zasługują na szacunek. Ja wiem, że zyskałem na całej tej sprawie pchnięcie szpadą w rękę; nigdy tego nie zapomnę i wyznaję szczerze, iż wolałbym wyrzut sumienia. W każdym razie lepiej mi jeszcze być w własnej skórze, niż w skórze Waszej Wielmożności.
— Czy wiesz co o moich nowych kłopotach? — zapytał Montrath z widocznem zniechęceniem.
— Odgaduję je milordzie. Ze wszystkich sposobów postępowania, wybrałeś pan najniebezpieczniejszy. Pozwoliłem sobie w swoim czasie zwrócić już na to pańską uwagę, lecz Waszej Wielmożności się wydało, że potrafi wszystkiemu zaradzić za pomocą środka zaczerpniętego z jakiego romansu, który zaledwie mógłby znaleźć zastosowanie w melodramacie na scenie Drury-Lane. Tym sposobem zaspokoiłeś milordzie swoje trwożliwe sumienie, czegóż się więc żalisz?
Twarz Montratha zarumieniła się i brwi się zmarszczyły, ale prędko zapanował nad swym gniewem.
— Przyjacielu Robercie, — rzekł, — jesteś zawsze żartobliwy, ale nie każdy potrafi zapatrywać się tak jak ty na wszystko filozoficznie.
— Zabić zwolna milordzie, — wyszeptał Crakenwell, — lub też zabić odrazu, jest zawsze morderstwem.
Montrath przygryzł swoje grube wargi i poruszył się niespokojnie na kanapie. Crakenwell założył obojętnie jedną nogę na drugą.
— Czy wiesz milordzie, — rzekł po chwili, — iż moje stanowisko tutaj nie jest arcyprzyjemne.
— Czy nie jesteś dostatecznie wynagrodzonym? — zapytał Montrath.
— Nigdy nie zarabia się dosyć, gdy się ma przeszło czterdzieści lat i wielką ochotę użycia jeszcze różnych przyjemności w życiu. Ale nie o to mi chodzi, moje dochody są przyzwoite i mogłyby mi ostatecznie wystarczyć, gdybym wciąż nie widział zawieszonego miecza nad swoją głową. Jest to stara historya Demoklesa, ale nie bardzo wesoła. Milordzie, bierze mnie ochota wrócić do Londynu i pozostawić odważniejszym odemnie zaszczyt strzeżenia twoich interesów w hrabstwie Connaught.
— Pomówimy o tem Robercie.
— Wolałbym pomówić zaraz nie tracąc czasu.
— Kiedy to stan moich interesów jest obecnie tak opłakany....
— Wiesz pan przecie, — przerwał plenipotent, — że tysiąc funtów miesięcznie wystarczyłyby mi zupełnie.
Montrath spróbował uśmiechnąć się.
— Wesoły z ciebie towarzysz Robercie, — wyszeptał, — ale mówmy seryo i daj mi jaką dobrą radę.
Crakenwell nie tracił ani na chwilę swej na pozór obojętnej postawy i wyrażał się jak człowiek pewien siebie.
— Rady moje są zawsze na usługi Waszej Wielmożności, — odpowiedział, — gotów jestem ich udzielić, pod warunkiem, iż wrócimy za chwilę do przerwanej rozmowy. O cóż więc idzie?
— Jestem zrujnowany Robercie, — rzekł Montrath głosem, w którym czuć było i zmartwienie i znużenie. — Marya Wood kosztuje mnie drogo, a jej wymagania są z każdym dniem większe.
— Przepowiedziałem ci to milordzie.
— Prawda Robercie, ale proszę cię o radę.
Plenipotent zastanowił się przez chwilę, uśmiech błąkał mu się na ustach.
— To mądra kobieta, ta Marya Wood, — rzekł z podziwieniem, — umiała wyzyskać sposobność daleko lepiej niż ja; wczoraj jeszcze biedna sługa, dzisiaj jest panią jakich mało. Ach milordzie, usługi takiego rodzaju jak jej, drogo cię musiały kosztować.
Montrath spoglądał hłędnem okiem i siedział założywszy ręce na kolana, widocznie przygnębiony. Rumieniec znikł z jego twarzy i ustąpił miejsca bladości.
— Tak jest, — wyszeptał, — kosztują mnie one
Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/68
Wygląd
Ta strona została przepisana.