Strona:P Féval Pokwitowanie o północy.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zieniach w Europie. I nie odmawia się niczego człowiekowi zdrowemu, którego pasmo dni przecięte zostanie za kilka godzin.
W Irlandyi, zwyczaj ten, jak i wiele innych, posunięty jest do ostatnich granic. Nie idzie już o spełnienie jakiej fantazyi skazanego, ale o wesołe spędzenie kilku godzin poprzedzających śmierć.
Skazanemu wolno wybierać, albo spowiednika albo wieczerzę. Dozorca nie może odmówić wstępu do więzienia współbiesiadnikom ostatniego dnia, albo skonfiskować zapasy spożywcze, przyniesione na ostatnią wieczerzę.
Jeżeli więzień jest biednym, albo pozbawionym przyjaciół i musi sam myśleć o wieczerzy, to nadzór więzienny powinien mu dostarczyć kawałek mięsa jak na Boże Narodzenie i pełny dzbanek wódki.
Tak chce zwyczaj i prawo. Mac-Diarmidowie nie potrzebowali tedy się obawiać, ze zostaną zatrzymani zaraz na początku swej śmiałej wyprawy.
Nickolas otworzył drzwi celi więziennej.
— Przyprowadzam ci towarzystwo, stary Milesie, — rzekł wesoło. — Możesz sobie pozwolić dzisiaj mój przyjacielu. Każden musi choć raz w życiu spędzić przyjemną chwilę! Bawcie się dobrze moi chłopcy. Jeżeli mi zostawicie kieliszek wódki, to przyjdę po was na kwadrans przed zamknięciem wrót więziennych.
Młodzieńcy pozostali sami z ojcem.
— Jak się macie dzieci, — rzekł starzec, ucałowawszy każdego z nich, — dziękuję wam za pociechę, jaką mi sprawiacie przy ostatniej wieczerzy.
— Ojcze, usłuchaliśmy cię, — odpowiedział Morris, — kiedy nie chciałeś być ocalonym, przychodzimy cię pożegnać i prosić o błogosławieństwo.
Sam i Owen wyjęli prześcieradła z łóżka i rozłożyli je na ziemi. Na tym obrusie porozstawiali chleby owsiane i gorące kartofle. W środku umieścili wieprzowinę.
Starzec zamyślił się.
— Bóg się nademną ulituje, — rzekł, — i przyjmie mnie do swej chwały. Nie umieram z dobrej woli. Nie przeczcie mi dzieci, jam już bardzo stary i potrzebuję całej mej siły duszy. Jestem posłuszny prawu, tak jak nakazują nasi księża i nasz ojciec O’Connell.
— Niech się stanie wola twoja, — rzekł Morris, już więcej o tem mówić nie będziemy. Zechcij zasiąść do wieczerzy Mac-Diarmidzie. Bracia siadajmy.
Wyrzucono na ziemię sienik z łóżka, starzec, Morris i Michey zajęli na nim miejsca, trzej pozostali bracia siedli na ziemi.
Miles, zanim wziął się do jedzenia, porachował wzrokiem otaczające go dzieci i pogodna twarz jego zasmuciła się.
— Spodziewałem się, że ujrzę tych wszystkich, których kocham, przy ostatniej wieczerzy, — rzekł. — A wielu mi braknie. Czy szlachetna Ellen zapomniała o swym starym ojcu?
Na to pytanie, nikt nie dał odpowiedzi.
Miles zaczekał kilka chwil i mówił dalej.
— Może się ulękła smutnego pożegnania. Błagam Boga by strzegł córkę naszych królów. Wiem, żem ją kochał i szanował jakem był powinien, przez całe moje życie. Gdy będę bliżej Boga, nie zapomnę o niej w moich modłach. Lecz gdzie są Natty, Dan i Jermyn?
— Natty jest chory, — odpowiedział Morris.
— Gdzie są Dan i Jermyn? — powtórzył starzec.
Bracia spuścili oczy i zamilkli.
Nastała cisza. Stary Miles odmówił po łacinie Benedicite i nie pytał już o nieobecnych.
Przystąpiono do wieczerzy. Była to chwila solenna i ponura. Wszyscy bracia z trudnością mogli donieść do ust kawałek strawy. Starzec sam jeden zajadał, jak za dawnych dni, gdy wieczorem cała rodzina zbierała się u wspólnego stołu.
Okno było otwarte. Światło słoneczne igrało wśród liści krzewów posadzonych na dziedzińcu. Po za temi krzewami wznosił się dom nowy, w którym uprzejmy sędzia Mac-Foote, ofiarował gościnność Jozuemu Daws i jego rodzinie.
U jednego z okien tego domu, muślinowa firanka, zasłaniająca szyby, poruszała się od czasu do czasu. Czasami nawet podnosiła się do połowy, ukazując wśród swych fałdów, śliczną twarz młodej dziewczyny, której niebieskie oczy z żywem zajęciem zaglądały do wnętrza więziennej celi.
Napełniono szklanki wódką zmieszaną na pół z wodą.
— Za zdrowie naszego ojca O’Connella! — rzekł stary Miles.
Wszyscy wypili, młodzi ludzie obojętnie, lecz twarz starca zarumieniła się zlekka.
— Dawno, — rzekł, — ten napój gór naszych nie dotknął ust moich. Dzieci, dotrzymujcie mi placu, piję za zdrowie mojej drogiej córki Elleny!
Tym razem napełniono szklanki czystą wódką i wychylono je.
— Bądźcie weselsi, synowie Diarmida, — rzekł starzec, coraz bardziej ożywiony. — Czemuż jesteście tacy smutni i ponurzy? Nasi ojcowie ginęli w walkach, a ja idę ich śladem, gdyż ginę w walce ciemiężonej Irlandyi przeciw niecnej Anglii. Pij Morrisie! pij Micheyu! i wy wszyscy moi drodzy synowie, cieszcie się, gdyż wasz ojciec piękną śmiercią umiera.
— Nasz ojciec ma słuszność, — rzekł Morris, którego głos kłam słowom zadawał, — bądźmy weseli i uczmy się od niego jak umierać za Irlandyę!
Inni bracia chcieli też z kolei coś powiedzieć, ale głos zamierał im w ścieśnionem gardle.
— Jutro, — mówił dalej starzec, — gdy zobaczy-