Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

że mogliśmy sobie to ryb nałapać, to zwierzyny upolować, zbieraliśmy grzyby lub rydze, nakoniec i ogród, który, będąc w biedzie, jeszcze staranniéj uprawiałem, dawał mi oprócz potrzebnych warzyw, malutkie dochody. Z początku ani się myślało z ogrodu cośkolwiek sprzedawać, jeżeli była jaka wczesna jarzyna, to się ją czémprędzéj brało do kuchni; teraz nowalije szły na sprzedaż.
Służąca mego gospodarza za małe bardzo wynagrodzenie roznosiła produkta mojego ogrodu po mieście. Za pierwsze ogórki brałem czasem 1 po 10 groszy za sztukę; fasola zielona, któréj do mego przyjazdu tam nie znano, także znajdowała amatorów, równie jak galarepa, pietruszka, selery. Ale największy odbyt miały rzodkiewki, płacono mi po dwa grosze za sztukę, sałaty wcale nie jadano, zaczém nie kupowano. Ogródek, który wynajmowałem, był niewielki, to téż niewiele sprzedać mogłem, ale gdybym był więcéj produkował, to nie miałbym już odbytu, bo bardzo mała liczba mieszkańców, i to tylko najdystyngowańszych, pozwalała sobie kupować moje płody.
Zima sprowadzała nam większe wydatki, szczególniéj światło dużo kosztowało. W grudniu mieliśmy zaledwie trzy godziny słońca, a nie więcéj jak cztery mogliśmy się obyć bez świecy. Śmiech mnie pobiera, jak sobie przypomnę nasze polowania na świecę; bo łatwiéj można się było obejść bez wielu bardzo potrzebnych przedmiotów, jak bez światła; i tak wchodzę n. p. do Gl. i pytam go się:
— Czy nie masz przypadkiem zbytecznéj świecy?
— Nietylko zbytecznéj, ale i nieodzownie potrzebnéj nawet nie mam.
— Chodźmy do Kl., u niego znajdziemy na pewno.